-
Jeremy i ja bierzemy rozwód. - oznajmiła poważnie.
-
No i co? - wzruszył ramionami.
-
Nic cię to nie rusza? - kobieta spojrzała na syna, nie dowierzając temu.
-
On nie jest moim ojcem. - powiedział zgodnie z prawdą. Nie traktował go jak
tatę, ponieważ mężczyzny nigdy nie było w domu. Justin widywał ojca raz na
miesiąc, więc zdziwiła go reakcja Pattie na ich rozwód.
-
Jak się dowiedziałeś? - wyszeptała przerażona.
-
Ale o czym? O rozwodzie? - zmarszczył czoło.
-
Nie. O tym, że Jeremy nie jest twoim ojcem...
- przegryzła ze zdenerwowania wargę.
-
Że niby co?! - Justin spoglądał oszołomiony na matkę. Nie spodziewał się tego.
- Ja.. ja miałem na myśli, że on nigdy nie zachowywał się jak ojciec, ale...
kurwa.
-
Justin, tak mi przykro. - Pattie siedziała na łóżku syna i ze łzami w oczach
wpatrywała się w niego, a jej policzki przybrały koloru różowego, ukazując zawstydzenie.
-
Jak mogłaś? Całe siedemnaście lat, mnie okłamywać! - szatyn wstał gwałtownie z
łóżka i zaczął przechadzać się po całym pokoju. - Dlaczego to zrobiliście?
-
Urodziłam cię jak miałam osiemnaście lat, chodziłam jeszcze do szkoły. Twój
ojciec nie chciał, aby ktoś się o tym dowiedział, bo jego opinia by legła w
gruzach, dlatego siedziałam w domu jak więzień. Miałam tego dosyć, ale
siedziałam cicho. Aż pewnego dnia ktoś ze szkoły mnie zobaczył z brzuchem i
plotka szybko się rozniosła. Tom zerwał ze mną, a ja... ja przeprowadziłam się
tutaj, aby cię urodzić. Poznałam Jeremy'ego, zakochałam się i myślałam, że tym
razem się uda...
-
Ale nie udało. - wycedził.
-
No nie. Zrozum, znienawidziłam Toma tak bardzo jak go pokochałam, był moją
pierwszą miłością. Nie chciałam, żeby cię skrzywdził i mnie również. - załkała
kobieta.
-
Całe siedemnaście lat myślałem, że Jeremy jest moim ojcem! A ty pozwoliłaś mi w
to wierzyć, jaka matka tak robi?! Jesteś egoistką. - wściekle mierzył Pattie
swoim złym spojrzeniem.
-
Justin nie mów tak, proszę. - wyszeptała skruszona. - Wiem, popełniłam błąd i
szczerze go żałuję. Wybacz mi, proszę.
-
Kto nim jest? Kim jest mój ojciec? - kobieta przegryzła wargę, nie wiedząc co
powiedzieć.
-
Ja.. ja nie..
-
Kto.Jest.Moim.Ojcem. Mam pieprzone prawo, żeby to wiedzieć. - wycedził przez
zęby.
-
Justin proszę tylko się nie denerw...
-
Powiedz mi!
-
Dobrze. - Pattie wzięła głęboki oddech i wstała, po czym spojrzała prosto w
oczy swojego pierworodnego syna. - Tom Wilson. Dyrektor twojej szkoły.
Justinowi
poszerzały źrenice z szoku. Nic nie mówiąc, zaczął ubierać dżinsy, dużą
koszulkę z nadrukiem. Zbiegł na dół do przedpokoju aby ubrać adidasy oraz
skórzaną kurtkę, po czym bez słowa wsiadł w auto.
Jechał
prosto do szkoły, a jego palce mocno ściskały kierownicę, aż mu kostki
zbielały. Pod nosem mruczał przekleństwa na matkę, na pieprzoną szkołę,
Jeremy'ego i... Toma. Nadal był oszołomiony tą wiadomością, która zwaliła go z
nóg.
Skoro
Jeremy nie jest jego ojcem to Jazmyn... nie jest jego przyrodnią siostrą, a on
tak się do niej zbliżył. Poznał nawet matkę dziewczynki, myśląc, że to kochanka
ojca, a tymczasem on nie miał z nimi nic wspólnego. Myśl, że Jazmyn nie jest
jego młodszą siostrą, sprawiła że w oczach szatyna zalśniły łzy.
Związał
się z nią bardzo, pokochał jak prawdziwą siostrę, a ona jest zupełnie obca. Nie
potrafił wyrazić swojej wściekłości na Pattie oraz Toma, swojego rozczarowania
i bólu. Nadal nie mieściło mu się w głowie jak mogli to tak długo ukrywać.
Gdy
dotarł do szkoły, zaparkował tuż przed bramą, nie dbając o postawioną tabliczkę
"Zakaz parkowania" i trzasnął drzwiczkami. Była akurat przerwa,
ponieważ uczniowie co chwilę to wchodzili, bądź wychodzili z budynku. Justin
ruszył przed siebie, pewnym krokiem, przypadkowo potrącał niektórych ludzi,
lecz nie zatrzymywał się. Dzięki adrenalinie, dotarł do drzwi gabinetu
dyrektora, szybciej niż się spodziewał.
-
Przepraszam, ale nie możesz tak.. - zaczęła sekretarka, kiedy szatyn chwycił za
klamkę. Nie usłyszał jej do końca, ponieważ wszedł wściekły do środka.
-
Justin. - powiedział wolno dyrektor. - Twoja matka mi powiedziała, że już
wiesz...
-
Owszem. - wycedził przez zęby. - Masz mi coś do powiedzenia?
-
No cóż, przykro mi, że się o tym dowiedziałeś. Jeremy pewnie był lepszym
ojcem...
-
Co ty pierdolisz? - przerwał mu Justin. - Jest ci PRZYKRO że się DOWIEDZIAŁEM?!
Więc nie zamierzaliście mi nigdy tego powiedzieć? Jesteś zwykłym skurwysynem.
Co z tego, że masz syna, dla ciebie pewnie lepsza jest pieprzona praca,
pierdolone pieniądze. Na domiar tego upokorzyłeś, zraniłeś moją matkę. A tego
ci kurwa nie wybaczę śmieciu. Nie chcę cię już znać, nigdy więcej. - wrzeszczał
wściekły, a następnie rzucił się na mężczyznę. Uderzył go w twarz, raz, drugi,
dopóki krew z nosa nie zaczęła mu cieknąć. Wtedy przestał i wstał gwałtownie,
patrząc na niego z nienawiścią w oczach.
-
Wiesz, że mogę cię usunąć z tej szkoły. Załatwię ci, że nie dostaniesz się do
żadnej szkoły. - powiedział spokojnie, jakby zamawiał hamburgera dyrektor.
-
Oh tak, na pewno to zrobisz. - uśmiechnął się złośliwie. - A teraz spadam stąd.
I
wyszedł.
Blondynka
siedziała na zapleczu restauracji, w której pracowała przed rolą niańki szatyna
i przecierała zaczerwienione oczy od płaczu. Ciągle w myślach widziała wyraz
twarzy Justina, kiedy mówił jej, że ma odejść. Jeszcze nigdy nie bolało ją w
ten sposób serce. Buzowało w niej tyle sprzecznych uczuć jak złość, wściekłość,
nienawiść ale też rozpacz, ogromny smutek oraz tęsknota. Jego oczy były takie
puste, jakby wyprane z wszelkich emocji. Stało się to, co od początku
podejrzewała: zacznie jej za bardzo zależeć, a wtedy on jak zwykle zdepcze jej
serce.
Justin
wcale się nie zmienił – uświadomiła sobie i ta świadomość zabijała ją od
środka. Tak bardzo pragnęła, aby był lepszym człowiekiem jednak on ani nawet
się do tego nie zbliżył.
Wspomniała
tę noc, kiedy Justin przyszedł do jej pokoju zdołowany i nic nie mówiąc, usiadł
na parapecie, a następnie po prostu zasnął. Myślała, że to tylko sen, że coś
musi się pod tym kryć, ale nie kryło. Potem, gdy ujrzała go z rozbitą szklaną
ramką, co naprawdę go dobiło. To, jak traktował swoją siostrę – Jazmyn,
troszczył się o nią, jak o nikogo innego. Również uchwyciła moment, gdy poszła
po niego do szpitala, wcale nie wyglądał wtenczas groźnie, nie był nawet
wściekły, ale nawet odetchnął z ulgą, że się pojawiła.
Może
nie było tak źle… - przegryzła wargę i pozwoliła, aby na usta przez moment
zagościł uśmiech.
Jak
to zwykle bywa po rozstaniu, co prawda nie byli razem, ale mimo wszystko
rozstali się, wspominane są nie tylko te dobre, ale też złe chwile, aby
wszystko zostało zrównoważone.
Kiedy
szatyn zobaczył, że jej młodsi bracia bawią się z Jazmyn, był naprawdę zły,
niemal ciskał w nią pioruny. Do tego ciągle nazywał ją „sierotką” doskonale
zdając sobie sprawę z tego, jak ją to boli. Trzaskał często drzwiami, wychodził
w połowie rozmowy, nigdy za nic nie podziękował, czy poprosił. Zawsze o
wszystko żądał.
-
Skai, wszystko w porządku? – wtedy dziewczyna zdała sobie sprawę, że ciągle
płacze a do tego, towarzyszyła jej koleżanka z pracy – Suzanne.
-
T-tak. – wychlipała. – Zaraz się ogarnę.
-
Jak potrzebujesz przedłużyć przerwę, to w porządku. Mogę cię zastąpić i … -
zaczęła.
-
Nie. Jest okej, mogę wrócić. – blondynka wytarła chusteczką oczy, którą później
wyrzuciła do kosza i posłała dziewczynie lekki uśmiech, aby ją trochę uspokoić.
– Dam radę. – powiedziała, lecz te słowa bardziej skierowała ku sobie samej,
aby się pocieszyć na duchu.
Wyszła
zza zaplecza i ruszyła do kasy. Ledwie przy niej stanęła, już pojawił się nowy
klient.
-
Kawa rozpuszczalna z dużą, naprawdę dużą ilością śmietany. Do tego sernik… albo
może raczej wuzetkę… Wiesz co, w sumie wszystko mi jedno. Zrób co chc…. Skai? –
przerwał w połowie zdania.
Blondynka
uniosła głowę znad notesika, wciąż szybko mrugając oczami aby pozbyć się łez.
Pierwsze co zobaczyła, były czekoladowe oczy, które tak dobrze znała.
-
Justin. – wyszeptała cicho.
Przyjrzała
mu się uważnie. Szatyn wyglądał na zdenerwowanego czymś, ponieważ zaciskał
mocno pięści, a do tego mówił szybko i niezrozumiale. Jego włosy sterczały na
różne strony przez wiatr, jakby przebiegł kilometr. Kiedy zauważył, że ów
sprzedawczynią była Skai, zamarł. Nie wiedział jak powinien się zachować,
zwłaszcza jak zobaczył jej zaczerwienione policzki, które zawsze wyglądały w
ten sposób, gdy dziewczyna płakała. Chciał ich dotknąć, wytrzeć ślady łez.
Myśl, że mogły być przez niego bolała go bardzo, nie chciał tego, ale miał
ślepe przekonanie w sobie, że tak będzie im lepiej – osobno.
-
Kawa z dużą ilością śmietany plus sernik. Będzie za pięć minut. – oznajmiła mu,
starając się brzmieć obojętnie. Jednak wewnątrz siebie, tak naprawdę drżała z
wypełniających ją emocji.
Skai
widziała, jak Justin otwiera usta, chcąc z siebie coś wyrzucić, ale w ostatniej
chwili zrezygnował, kiwając potulnie głową, po czym usiadł przy jednym ze
stolików koło okna. Zdawał się być oderwany od świata rzeczywistego, uwięziony
w swoich myślach tak mocno, że nawet nie zauważył kiedy blondynka przyniosła mu
jego zamówienie. Nie oderwał wzroku od okna, ciągle bawił się palcami, co
pomagało mu w myśleniu.
Był
wściekły na jego biologicznego ojca, na Pattie, Jeremy’ego – wszyscy go
okłamywali przez tak długi okres czasu, a on nawet tego nie zauważył. Żył od
sześciu lat sam, bez ojca i bez matki, mimo iż obydwoje żyli, to jednak tak
naprawdę nikt się nim nie zajmował, nie troszczył o niego. Nie dane mu było
doznać rodzicielskiej miłości, matczynego ciepła, ojca za wzoru prawdziwego,
silnego mężczyzny, który broniłby swoją kobietę. Musiał sam nauczyć się życia,
że nic nie przychodzi tak łatwo, ludzi nie obchodzą twoje problemy. Przez cały
ten czas tworzył pozory tego złego, aby inni nie dostrzegli małego,
przestraszonego chłopca, który tylko raz ukazał swoje prawdziwe oblicze. Przy
Skai.
W
tym okresie czasu, kiedy Jeremy oraz Pattie ciągle wyjeżdżali na wakacje,
zostawiając go z jakąś niańką, chłopak szukał miłości w kimś innym, skoro nie
mógł jej znaleźć u rodziców. I znalazł ją w April. Ona była jego pierwszą,
wielką miłością. Zakochał się w niej bez pamięci, na bok zeszły problemy
rodzinne, liczyła się tylko ona. Chciał jej pomóc, ją chronić, aby nie doznała
tego, co on musiał, a dziewczyna dźwigała ze sobą nie lekki bagaż z
przeszłości. Jeszcze potem zachorowała na tą przeklętą schizofrenię i przewieziono
ją setki kilometrów od miejsca zamieszkania. Justin nie poddał się tylko
jeździł do niej, odwiedzał kiedy tylko mógł, chociaż Chester oraz Ryan
próbowali mu wybić z głowy April, to Justin się nie dał, dzielnie walczył o
swoje.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, że każda podróż
do tego szpitala psychiatrycznego powoli niszczyła go od środka. Widział, jak
April staje się kimś zupełnie innym, widział jak zaczyna kompletnie odstawać od
osoby, którą znał i którą pokochał. Słuchał gdy krzyczała, że nienawidzi świata,
trzymał za rękę, kiedy chciała sobie zrobić krzywdę. Wspierał ją jak tylko
mógł, chciał być jej powodem, aby żyła, aby walczyła o swoje zdrowie.
Jednak
cztery miesiące później, podczas gdy przemierzał autostradę czarnym audi,
otrzymał telefon ze szpitala. Lekarz April powiedział, że dziewczyna popełniła
samobójstwo, kiedy na chwilę pielęgniarz musiał iść po klucze, ona uciekła do
łazienki, rozbiła szkło i zrobiła sobie tyle ran na nadgarstku, że nie było
szans, aby przeżyła. Znaleźli ją, kiedy było już za późno.
Zacisnął
mocno pięści na samo wspomnienie o tym. To wspomnienie wciąż go bolało, nigdy
nie potrafił się pogodzić ze śmiercią April. Justin wycierpiał zbyt dużo, aby
móc pozwolić sobie na odrobinę szczęścia, które odczuwał przy Skai. Czuł w
głębi serca, że na nie nie zasługiwał. Kim on był, aby komuś na nim zależało,
skoro własna matka ma go w dupie, a ojciec… ha! No właśnie, ojciec, który nigdy
go nie chciał i jeszcze otwarcie, prosto w oczy mu to powiedział.
Zabolało.
Czuł,
że łzy napływają mu do oczu. Szybko je wytarł, aby nie pokazać swojej słabości.
Pociągnął raz nosem, po czym zaczął jeść sernik, jak gdyby nigdy nic, popijając
co chwila kawą.
Skai
przez cały czas mu się przyglądała, próbując odgadnąć co też szatynowi chodziło
po głowie. Raz nawet drgnęła, kiedy złapała się na tym, jak jej nogi same,
automatycznie szły w jego kierunku, ale w porę zatrzymała je.
-
Cześć, ja wezmę jedną gorącą czekoladę. – przed Johnson stała wesoła Julie, jak
zawsze zresztą, co czasami bardzo irytowało blondynkę, ale starała się tego nie
okazywać.
-
Zaraz będzie. – odpowiedziała jej.
-
Oh, czy to nie Justin? – westchnęła, spoglądając na chłopaka.
Kiedy
Skai postawiła przed nią gotowy napój, ona już była przy Bieberze. Widziała jak
Julie dotyka jego ramienia, a Justin zrywa się gwałtownie na równe nogi, po
czym zostawia pieniądze na stoliku i wychodzi. Julie kręci głową wyraźnie
zdezorientowana.
-
Coś się stało? – spytała Skai, podchodząc do dziewczyny i dając jej kubek z
czekoladą.
-
Nie wiem. – zmarszczyła nos. – Od kilku dni zachowuje się dziwnie. Teraz na
przykład powiedział, że idzie wziąć oddech. Co to ma w ogóle znaczyć?
-
Nie mam pojęcia. – skłamała, ale dobrze wiedziała, gdzie chłopak poszedł.
Od autorki: A dodaję dzisiaj rozdział z racji, że jest Dzień Pisarza plus nie wiem kiedy będzie następny bo jestem w totalnej rozsypce i nie umiem się zebrać, ani niczego napisać... Naprawdę nie wiem kiedy coś napiszę, przepraszam :( Obiecuję, że to nie potrwa długo.
Rozdział super. Mam nadzieję że wszystko się u ciebie ułoży jakoś. Jakby coś to pisz :) W każdym razie nie przejmuj się rozdziałem i daj sobie trochę czasu jeśli tego potrzebujesz. Nikt nie będzie ci miał tego za złe <3
OdpowiedzUsuńKocham tego bloga, a rozdzial jest cudowny!
OdpowiedzUsuńTrzymaj sie tam kochana xo
@_fidelidad
Jeju, jak tylko zobaczyłam, że dodałaś nowy rozdział, to normalnie pękałam ze szczęścia. Kocham to opowiadanie!
OdpowiedzUsuńO rety, nie spodziewałam się tej sceny na początku. Za to w gabinecie dyrektora było... no, no... Ale mu przywalił xD
Szkoda mi Skai. Widać, że oboje z Justinem potrzebują siebie nawzajem, tylko boją się do tego przyznać. Jejciu, za każdym razem, jak Justin wspomina April, mi się kręcą łzy w oczach. On na prawdę ją kochał, może nadal kocha, a ona go zostawiła i odeszła... Smutne.
Mam nadzieję, że Justin poczuje do Skai coś głębszego i może ją przeprosi. Wydaje mi się, że ona pójdzie za Justinem, tam, gdzie on tańczy. I może wtedy porozmawiają szczerze...
Mam również nadzieję, że wszystkie Twoje sprawy się poukładają. Nie pisz na siłę, tylko wtedy, kiedy będziesz chciała. My poczekamy, kochanie ;-*
black-tears-jb.blogspot.com
my-heaven-jb.blogspot.com
:)
OdpowiedzUsuńNo no no ta akcja z Pattie mnie totalnie zaskoczyła, biedny Justin :/ spokojnie, poczekamy tyle ile będzie trzeba:) kocham to czytać! Zbierz w sobie motywację, dużo weny! xx
OdpowiedzUsuńJa nie mogę...ale numer! On tu sobie tak o rzucił, że Jeremy nie jest jego ojcem, a nagle okazuje się, że to prawda. No gdybym ja się dowiedziała, że moim ojcem jest dyrektor mojej szkoły, to chyba bym się zastrzeliła! Masakra. Nareszcie wspomniałaś coś o April i się wyjaśniło dlaczego umarła, że była chora i właśnie przez to Justin robi wszystko, żeby się dołowac, zupełnie jakby myślał, że nie może byc szczęśliwy, że to jego kara, że musi cierpiec. Straszne to, ale jednocześnie dodaje temu opowiadaniu takiego czegoś...czegoś czego ja nie potrafię nazwac. Nie mogę się doczekac kolejnego rozdziału. Mam nadzieję, że to wszystko ci się jakoś ułoży i będzie dobrze. Nie pisz nic na siłę. My poczekamy na nowy rozdział tyle ile będzie trzeba :) <3 Pamiętaj, że jesteś cudowna i wspaniale piszesz :) <3
OdpowiedzUsuńUwielbiam tego bloga! :)
OdpowiedzUsuńRozdział (oczywiście przeczytałam go dawno, ale jakoś nie skomentowałam) świetny. Jest taki naładowany emocjami... Dużo się w nim dzieje, ale też nie brakuje dawki przemyśleń ^_^
OdpowiedzUsuńOczywiście wyczekuję na nowy rozdział, ale nie pisz na siłę ;)