Ratowali Jeremy’ego. Robili co mogli, a Justin stał jak
sparaliżowany, spoglądając na nieprzytomnego ojca zupełnie jakby był w innym
wymiarze. Czas nagle zwolnił.
„Ujrzał Jeremy’ego
który leżał w łóżku, cały siny z zamkniętymi powiekami. Nie chciał uwierzyć w
to, co widział. Nie mógł.
- Justin. On choruje na białaczkę. Nie
chciał ci mówić, ponieważ pragnął abyście się poznali nie ze względu na twoją
litość, ale dobroć serca. – oznajmiła kobieta. – Przykro mi.”
Teraz było już za późno, aby się bliżej poznać. Jego ojciec
umierał, a Justin nie mógł nic z tym zrobić. Ta bezsilność go zabijała. Jeszcze
nigdy nie czuł się tak bezradny jak w tej właśnie chwili. W spowolnionym tempie
widział lekarzy, ratujących życie Jeremy’ego, płaczącą Jazmyn i załamaną
kochankę ojca.
- Justin. – ktoś potrząsnął nim. – Justin. – spojrzał w tym
kierunku i zauważył zmartwioną Skai.
Chłopak nie mógł się powstrzymać, wyciągnął ręce przed
siebie, po czym schował blondynkę w swoje ramiona. Przytulił ją mocno, a nos
zanurzył w jej włosach. Dziewczyna nic nie powiedziała, nie odepchnęła go,
czego się spodziewał, lecz przytuliła policzek do jego klatki piersiowej.
Justin zacisnął mocno powieki, oczekując aż nadejdzie
koniec. Lekarz podejdzie do niego i powie mu słynne słowa „Robiliśmy co
mogliśmy, ale pański ojciec zmarł”. Każda sekunda była jak wieczność dla
Biebera. Nigdy by nie pomyślał, że może mu tak zależeć na Jeremy’m. Tym
Jeremy’m który miał go w dupie przez tyle lat, okłamywał że jest jego ojcem.
Jednak mimo tego wszystkiego, mieli i te dobre chwile, kiedy Justin jeszcze był
małym chłopcem. Obydwoje lubili chodzić na boisko do koszykówki i grać w piłkę,
oglądali pokazy ulicznych tancerzy.
„- Kiedyś też będziesz
tak tańczył. – powiedział Jeremy do małego Justina.
- Nie. – odpowiedział. – Ja jestem
słaby.
- Nie jesteś słaby, tylko sobie tak
wmówiłeś. Nigdy się nie poddawaj.”
Przełknął głośno ślinę. Czemu przez lata, kiedy dorastał w
liceum nienawidził ojca, miał tyle z nim przykrych chwil, a teraz kiedy umiera
on ma w pamięci tylko to jedno, najlepsze wspomnienie, które żyło w nim przez
lata i pomogło w byciu najlepszym tancerzem, jakim tylko mógł być.
- Hej, obudź się. – ktoś pstryknął mu palcami przed nosem.
- Co? – mruknął jak gdyby obudzony z transu.
- Chodź za mną. – powiedziała Erica. Justin puścił Skai i
wszedł do pomieszczenia. Spojrzał na aparaturę, która pokazywała wyraźnie pracę
serca Jeremy’ego. On żył! Czuł jakby wielki kamień mu ciążący nareszcie spadł.
Skai wycofała się, zostawiając szatyna z ojcem. Zazdrościła
mu tego, że Jeremy’ego uratowali, a ich rodziców nie. Pamięta ten dzień jakby
to było wczoraj. Oliver bawił się z nią i Danielem, natomiast James co chwila
zaglądał do dziadka, który opiekował się malutkimi bliźniakami. Nagle otrzymali
telefon ze szpitala. Dziadek nie powiedział im co dokładnie się stało, tylko
pośpiesznie ubrali się i wsiedli w samochód. Skai trzymała w ramionach Sama, a
Oliver Bena, podczas gdy staruszek prowadził.
Na korytarzu w szpitalu czekali wszyscy niecierpliwie.
Dziadek próbował uśpić bliźniaków, jednak oni jak na złość ciągle krzyczeli.
Skai ze łzami w oczach wpatrywała się w białe drzwi, oczekując aż rodzice z
nich wyjdą. Miała tylko kilka lat, nie wiedziała, że jej mamusia i tatuś już
nigdy nie przekroczą tego progu.
Wtedy mężczyzna w białym kitlu podszedł do dziadka Johnsona,
wszystko mu powiedział. Staruszek był w szoku, widać było jak uronił kilka łez.
Spojrzał na swe wnuczęta z litością, nie wiedział jak przekazać im tak straszną
wiadomość, ale musiał. Nie mógł ich okłamywać.
Kiedy to zrobił Skai nie mogła przestać płakać. Opadła na
kolana, a jej starszy brat, Oliver przytulił ją mocno, mimo iż miał gulę w gardle
i powstrzymywał łzy, gdyż musiał być silny dla swojej młodszej siostrzyczki,
była dla niego całym światem. Cierpiał kiedy widział, że i ona cierpiała.
I tak, Skai zazdrościła Justinowi. Jego rodzice żyli, może i
byli rozwiedzeni, a biologiczny ojciec nie chciał go znać, ale mimo wszystko
żyli. Mógł z nimi porozmawiać kiedy chciał, ich relacje mogły się polepszyć, a
ona już nigdy nie zobaczy swojej mamy, swojego taty.
Spuściła wzrok, stojąc przed męską toaletą w oczekiwaniu na
Sama. Naprawdę chciała się pozbyć tej zazdrości, ale nie mogła. Dlaczego?
Dlaczego to właśnie jej rodzice musieli odejść, zostawić szóstkę dzieci samych
sobie, a taki Justin Bieber miał wszystko.
- Skai? – podniosła głowę, spotykając Olivera.
- Tak?
- Co się stało mała? – widząc jej zaczerwienione oczy
przytulił swoją młodszą siostrzyczkę, co przypomniało mu obydwojgu sytuację
sprzed lat.
- Dlaczego oni nie żyją? Dlaczego nas zostawili? – szlochała
w klatkę piersiową brata.
Zacisnęła
mocno palce na jego koszuli i wybuchła płaczem. W tej chwili Sam wyszedł z
łazienki, zdezorientowany spoglądał na rodzeństwo, po czym przytulił się do
biodra blondynki, która nie przestawała płakać. Była zmęczona tym wszystkim.
Opadała z sił, chciała być znowu małą, beztroską dziewczynką, gdzie nie
musiałaby się o nic martwić, mogłaby bawić się swoimi lalkami w oczekiwaniu na
upragniony obiad, mogłaby płakać w ramionach mamy, ale nie… Musiała szybciej
dorosnąć, nie tego pragnęła.
- Nie
zostawili nas, ciągle tutaj są. – wyszeptał Oliver.
-
Przestań! Dobrze wiesz, że to nieprawda! – zawołała, odpychając od siebie
szatyna. – Nie ma ich, odeszli na zawsze. Jesteśmy zdani na siebie.
- Skai…
- Sam ze łzami w oczach spojrzał na starszą siostrę, po czym pobiegł do Bena,
płacząc cicho.
-
Widzisz co zrobiłaś? On jest jeszcze mały, musi dorastać bez rodziców, a nawet
ich nie pamięta! – upomniał ją Oliver.
-
Prze-praszam. – załkała, krztusząc się łzami.
Oliver
wrócił do sali gdzie byli pozostali, skupieni przy łóżku Jamesa i próbował
uspokoić Sama. Skai natomiast osunęła się po ścianie, lądując na podłodze.
Podkuliła kolana, wytarła mokre policzki, biorąc głęboki wdech i wydech.
Spróbowała się uspokoić, wyzbyć ze złych emocji. Kiedy już to zrobiła, nie
mogła uwierzyć w to, co powiedziała wcześniej i to przy Samie! Jak mogła być
taka głupia, samolubna, egoistyczna? Przecież nie tylko ona straciła rodziców,
nie tylko ona starała się zapewnić rodzinie bezpieczeństwo, pieniądze na
jedzenie, rachunki, szkołę. Potrząsnęła głową, próbując pozbyć się tego obrazu
z głowy. Wstała na chwiejnych nogach, po czym podeszła do braci.
- Sam?
Możemy pogadać? – powiedziała cicho, kładąc dłoń na ramieniu bliźniaka.
On
tylko skinął głową, po czym obydwoje wyszli z sali. Skai kucnęła aby być twarzą
w twarz bratem.
-
Przepraszam. – złagodniała. – Nie powinnam była mówić takich okropnych rzeczy.
Sam wybacz mi. – zmarszczyła czoło zmartwiona wyrazem twarzy brata. Był smutny,
przez co czuła się okropnie, że doprowadziła go do takiego stanu. Przecież Sam
był wiecznie uśmiechnięty, chociażby nie wiem co się działo… - Ja po prostu…
- Wiem.
– przerwał jej. – Oliver powiedział mi, że nas kochasz i tylko to się liczy. A
teraz gdy będzie to wasze przedstawienie.. jesteś zdenerwowana. Nie martw się
Skai. Kocham cię.
Te dwa,
bardzo ważne słowa z ust młodszego o 8 lat chłopca, wzruszyły blondynkę do łez.
Mocno go przytuliła do siebie. W myślach dziękowała Bogu za takich braci, co
ona by bez nich zrobiła… Może i straciła rodziców, za to zyskała najlepszych
przyjaciół.
- Ja
też cię kocham braciszku. – szepnęła mu do ucha.
Szatyn
siedział przy łóżku Jeremy’ego i czekał, aż ten się obudzi. Minęła godzina, a
on dalej leżał nieprzytomny, lecz żywy, co podnosiło go na duchu.
-
Justin, powinieneś iść do domu, odpocząć. – powiedziała matka Jazmyn.
- Wiem.
– westchnął. – Ale pozwólcie mi chwilę pobyć z nim sam.
Kobieta
niechętnie na to przystała, ponieważ musiała zawieźć małą do domu i położyć do
łóżka.
- Ale
zadzwoń do mnie w razie czego, okej? – postawiła warunek.
-
Jasne. – szatyn skinął głową.
Był sam
na sam z ojcem przez następną godzinę, dalej nic. Czuł jak powieki mu powoli
opadają. Za oknem już dawno się ściemniło, a on dawno nie spał tak porządnie.
-
Justin? – otworzył szybko oczy.
-
Jeremy? – spojrzał zdziwiony na mężczyznę. W głębi serca ucieszył się, że
obudził się nareszcie i to przy nim. – Dobrze, że jesteś żywy. – na te słowa
ojciec Justina zaśmiał się lekko.
- Tak,
to dobrze. Mógłbyś jeszcze nie wzywać lekarzy? – poprosił.
- Ale…
-
Proszę. Chciałbym spędzić z tobą trochę czasu, sam na sam.
- Okej.
-
Naprawdę się cieszę, że przyszedłeś… - zaczął.
-
Dlaczego mi nie powiedziałeś? – spojrzał na niego z wyrzutem. Jeremy już
otwierał buzię, aby coś powiedzieć, jednak Justin mu przerwał ponownie. – Wiem,
że nie chciałeś abym się nad tobą litował, ale dlaczego? Ja miałem prawo
wiedzieć.
- Wiem.
– westchnął. – Powinienem ci powiedzieć, ale nie chciałem pogorszyć naszych
relacji. Widziałem jaki byłeś szczęśliwy przy tej dziewczynie po przedstawieniu
Jazmyn. Nie chciałem tego zepsuć.
- No
wielkie dzięki. – wywrócił żartobliwie oczami – Dzisiaj prawie umarłeś.
- Tak…
Ale jednak żyję, prawda? Chyba to się liczy.
-
Dzisiaj zdałem sobie sprawę, że gdybyś umarł to nigdy bym sobie nie wybaczył
tych straconych lat albo nawet chwil, kiedy ty postanowiłeś się zmienić a ja
nie wykorzystałem tego momentu. – przegryzł wargę, zmieszany, że tak dużo
powiedział.
- Wiem,
że to moja wina, te stracone lata. Nigdy sobie tego nie wybaczę, chociażbym nie
wiem jak bardzo się starał teraz być blisko z tobą. – spoglądał prosto w oczy
Justina. – Ale chcę, żebyś wiedział, że zawsze traktowałem cię jak mojego
rodzonego syna. Zawsze dla mnie nim będziesz.
-
Miałem nadzieję, że to powiesz. – parsknął śmiechem Bieber. – Ponieważ nie mam
innego ojca.
- A…
- Nie.
On nie. – pomyślał o dyrektorze. – Mógł być tym biologicznym, ale nigdy nie
będzie tym prawdziwym. Nawet nie chce nim być. – prychnął. – Nikt mnie nigdy
nie chciał. – zacisnął mocno usta.
-
Możesz tak sobie wmawiać, jeśli jest ci przez to lepiej, ale czy to nie czasem
Pattie stara się o ciebie walczyć? Nawet wynajęła dla ciebie tą dziewczynę… jak
jej było?
- Skai.
Skai Johnson. – powiedział.
- No
właśnie. Ona również się o ciebie starała, mimo iż byłeś dla niej nieprzyjemny.
Nie musiała wcale tego robić, przecież miała pracę, godziwe zarobki a mimo
wszystko przyjęła tą pracę od Pattie. Zastanawiałeś się kiedyś dlaczego?
- Skąd
ty to wszystko wiesz? – szatyn spojrzał na niego zaskoczony, że tak dużo
wiedział o jego dotychczasowym życiu, mimo iż prawie w nim nie uczestniczył.
-
Wiesz, rozmawiałem z twoją matką dużo, chociaż głównie przez telefon. Dużo o
tobie opowiadała. – powiedział.
-
Naprawdę? – uniósł pytająco brew. Nie spodziewał się tego, ponieważ Pattie go
lekceważyła głównie w tym czasie.
-
Naprawdę. Twoja matka nie jest taka zła jak myślisz. – powiedział z lekkim
uśmiechem.
- Ale i
tak bierzesz z nią rozwód. – stwierdził ponuro Justin.
- Nie
ja biorę z nią rozwód, tylko obydwoje go bierzemy. – zaprzeczył. – Słuchaj, ja
wiem że chciałbyś mieć pełną rodzinę, ale ja nie zniknę, zawsze będziesz mógł
się ze mną zobaczyć, wiesz?
- Wiem.
– zacisnął wąsko usta. – Czy to przez twoją kochankę?
-
Justin… Moje małżeństwo z Pattie rozpadło się. Nie widywaliśmy się czasami
przez parę miesięcy, jedynie pogadaliśmy czasem przez telefon. Czy tak powinno
wyglądać wspólne życie? - westchnął.
-
Wiesz, myślałem, że jeśli coś się zepsuje, cokolwiek to trzeba to naprawić a nie
wymieniać na nowszy model. Myślałem, że właśnie tego uczą dorośli, wiesz jaki
przykład dajesz? – szatyn wstał zrezygnowany. – I tak, chciałbym chociaż raz
mieć normalną rodzinę, obydwoje rodziców którzy by byli w domu chociażby przez
weekend, ale nie.
-
Justin…
- Nie
miej mi tego za złe, cieszę się że żyjesz i tak dalej… Ale na mnie pora, muszę
sobie ułożyć życie. Znowu. – spojrzał na ojca znacząco, po czym wyszedł.
Był już
późny wieczór, wszędzie panowała ciemność, a jedyne co ją rozjaśniało były
nielicznie latarnie i księżyc z gwiazdami. Justin szedł szybko piechotą,
ponieważ samochód oddał Erice. Uwielbiał chodzić, kiedy był zdenerwowany, to go
zawsze odprężało a drogę do domu miał dość sporą jednak dotarł szybciej niż sam
się tego spodziewał.
Wszedł
do środka po cichu, aby nie obudzić Pattie. Ona zaskoczyła go bardzo, ponieważ
siedziała w kuchni przy zaświeconym świetle z kubkiem kawy w ręce. Gdy tylko
szatyn przekroczył próg domu ona poderwała się na nogi i spojrzała na syna.
-
Justin? Czekałam na ciebie. – oznajmiła.
-
Właśnie widzę. – uśmiechnął się lekko. Nie był już tak zły jak przed wyjściem
ze szpitala, przez drogę zdążył trochę ochłonąć. – Dlaczego?
-
Martwiłam się o ciebie. – podeszła do niego. Była przy Justinie taka drobna i
malutka, a było to zabawne dla szatyna. – Co tam u Jeremy’ego?
-
Obudził się. – stwierdził. – Poza tym wszystko okej. – zataił przed matką ich
rozmowę o rozwodzie rodziców, nie chciał aby się nim zamartwiała jeszcze
bardziej.
- To
dobrze. – stanęła na palcach i go przytuliła mocno.
- Mamo.
– mruknął niezręcznie.
- Idź
już spać, bo niedługo twój wielki dzień. – powiedziała, wypuszczając go z
uścisku.
Była
taka szczęśliwa, że odzyskała syna i w końcu zobaczyła wielki uśmiech na jego
ustach. Dla matki była to najlepsza rzecz, jaka mogła ją spotkać. Pattie udała
się do salonu, po czym usiadła na kanapie, owinięta miękkim szlafrokiem. Wzięła
z komody zdjęcie oprawione w pozłacaną ramkę, na którym byli ona, Jeremy i mały
Justin. Wszyscy uśmiechnięci, szczęśliwi po raz ostatni.
Z jej
oczu popłynęły łzy. Czuła się nastolatka, która miała złamane serce po tym jak
chłopak ją rzucił. Udawała przed wszystkimi że chce tego rozwodu, że tak będzie
lepiej dla wszystkich. Jednak dla niej nie było w ogóle, nic a nic. Kochała
Jeremy’ego całym swoim złamanym sercem, nie chciała przyznać że rozłąki
spowodowane przez ich prace tak bardzo ją bolą. Była zbyt dumna aby przyznać,
że za nim tęskni. Nieraz chciała rzucić pracę w cholerę, wrócić do domu, prosić
męża o to, aby został z nimi w domu jednak bała się… Bała się, że dla niego
praca okaże się ważniejsza niż rodzina.
A
teraz? Teraz kiedy mają brać rozwód on wrócił do miasta, rzucił robotę dla tej
Eric i ich córki. Jeremy ją zdradził, a nawet nie miał odwagi aby tego
przyznać. Kim dla niego była skoro tak ją traktował? Pattie rozpłakała się
jeszcze bardziej.
- Mamo?
– to Justin stał w drzwiach.
Kobieta
nie miała odwagi spojrzeć na niego. Spuściła głowę, starając się wytrzeć łzy,
po czym wymusiła uśmiech.
- Czemu
jeszcze nie śpisz? – spytała go.
Justin
podszedł do niej i usiadł obok na kanapie, po czym objął ramieniem,
przytulając.
- Nie
udawaj. – szepnął.
Po tych
słowach Pattie wybuchła płaczem i schowała twarz w klatce piersiowej szatyna.
-
Przepraszam. – załkała. – Nie potrafię być silna.
Od autorki: Ja wiem, że trochę dołujący jest ten rozdział, ale nic na to nie poradzę. Planuję jeszcze jeden rozdział + epilog. Zaskoczeni? Ale nie martwcie się, w mojej głowie już powstaje kolejny pomysł. Już założyłam nowego bloga, ale najpierw skończę ten. Przywiązałam się strasznie do niego, no ale kiedyś niestety musi nadejść ten koniec :( Wgl widzę że przybyło mi czytelników z czego jestem bardzo zadowolona! Dziękuję!
Tutaj możecie się ze mną skontaktować: @ilove_90s
Nieeee.. Nie może być jeszcze tylko ostatni rozdział i epilog :( Nie wytrzymam :c
OdpowiedzUsuńNo i znowu ryczę jak glupia... Wlaśnie skonczylam ćwiczyć, weszlam na twojego bloga i strasznie się ucieszylam jak zobaczylam nowy rozdział. Nie bardzo mam siłę cokolwiek tu napisać, bo chwilowo nie mam wladzy w rękach... Strasznie mnie wzruszylo to, jak Justin obawial się o to, ze Jeremy umrze, a on nawet z nim nie porozmawiał. Biedna Skai stracila rodziców i trochę ją rozumiem, że zazdrosci Justinowi tego, że on ma pełną rodzinę. Ona stracila obojga rodziców na raz i to byl dla niej ogromny cios...dobrze, ze ma braci, którzy ją wspierają. Szkoda, ze będzie jeszcze tylko jeden rozdział i tak sobie myślę, ze będzie to przedstawienie i mam nadzieję, ze Skai i Justin się do siebie zbliża... Już nie mogę się doczekać... Pozdrawiam i życzę dużo weny :**-
OdpowiedzUsuńNieeeeeee!!!!!!! Tylko nie epilog!!!! Proszę, błagam.. Ogółem rozdział jest super, jak zawsze z resztą :)) Jezuu jak. Ja kocham tego bloga :33
OdpowiedzUsuńKoniec?! Nie :c
OdpowiedzUsuńomg smutny roział płacze :'(
OdpowiedzUsuńNie no :( za mało jest Justina i Skai :(
OdpowiedzUsuńno trochę smutno :c i jeju nie koniec za szybko, mało ich razem :c no ale i tak jestem ciekawa jak to zakończysz ;)
OdpowiedzUsuńSmutno :(
OdpowiedzUsuńczekam nn
Nie koncz ;c a jesli juz to niech sie skonczy dobrze prosze bo nie lubie zlych zakonczec ;c niech Skai i Justin beda razem proszeeeee ;* piszesz swietnie kc <3
OdpowiedzUsuńOczarowana rozdziałem jak zawsze. Jak to epilog?! Cjksjdendbjwj
OdpowiedzUsuń